Dawno mnie nie było tutaj, bo i dawno nic nie zirytowało mnie tak bardzo żeby o tym wspominać, a jednocześnie na tyle mało żeby nie zgorszyć botów i innych właściwych temu blogowi autochtonów. Żaliblog obrastał więc w kurz, aż tu nagle… BAM! Rząd nasz i administracja postanowili znowu oszczędzać na wszystkim, oprócz nich samych. Podwyżkę benzyny zniosę, bo nie jeżdżę. Podwyżkę akcyzy na alkohol zniosę, bo od dawna nie piję. Akcyzę na tytoń też przeżyję, bom nałóg ogromny. Jednakże tym razem z okazji nadchodzącej z nowym rokiem podwyżki płacy minimalnej, postanowili pogmerać w czymś w czym moim zdaniem nie powinni i obiecują więcej. Podnieśli ceny leków refundowanych, a tego już po prostu nie zdzierżę.
Od kilku miesięcy mam tą wątpliwą przyjemność, leczyć przypadłość zwaną dyskopatią. W dużym skrócie, żebym mógł jako tako się przemieszczać, muszę w ciągu miesiąca wydać około 100zł na leki przeciwbólowe i rozkurczające. To znaczy musiałem, bo 16 listopada zaczęły obowiązywać nowe stawki leków refundowanych. Mam dodatkowo ten problem, że mój organizm bardzo szybko się przyzwyczaja do leków, przez co muszę brać coraz większe dawki, albo rotować kilka zestawów. Pierwsza opcja jest zła bo ostatecznie oznacza przedawkowanie (nic przyjemnego), a druga też do fajnych nie należy, bo taki np. Myopam refundowany nie jest, więc kosztuje (zależnie od apteki) 20-30zł za paczkę. Zresztą przedawkowanie mnie i tak tydzień temu dopadło, przez co w dalszym ciągu staram się wrócić do „normy”, czyli koślawego przemieszczania się o lasce, zamiast czołgania bez sił po 15 metrach. Ale odbiegam od tematu.
Moje przećpanie Baclofenem sprawiło że dostałem przy wypisie z izby przyjęć receptę na nowy zestaw leków. Ponieważ było już po 16 listopada (i byłem jeszcze ostro struty), na nogach jak z waty udałem się do apteki żeby usłyszeć cenę studwudziestukurwazłotych! Po refundacji! Cóż miałem robić – podziękowałem, wyszedłem i od niedzieli jestem bez leków, bo mnie najzwyczajniej w świecie na taki wydatek trzy razy w miesiącu nie stać. Natomiast wkurw mnie łapie straszny, gdy słyszę że w styczniu ma być jeszcze jedna podwyżka i nikt nie jest mi w stanie powiedzieć czym to jest powodowane. Podejrzewam zresztą że nie mnie jednego.
Rewolucje w tym kraju krwią zraszała szlachta i chłopi, cywile i wojskowi. Obawiam się jednak że zbliża się dzień kiedy w Polsce nastąpi powstanie emerytów i rencistów. Marsz przeciwko władzy (każdej i jakiejkolwiek), ludzi zbolałych, zmęczonych życiem, bez perspektyw lepszej przyszłości w demokratycznym ustroju. Być może będzie to wyglądać śmiesznie i paradoksalnie – mury ludzi o kulach i laskach, przetykany inwalidami pod tlenem i na wózkach inwalidzkich, wyrywających brukowce i ścierających się z policją. Mnie jednak ta wizja smuci. Wielu z tych ludzi to dawni wojskowi (już i tak bardzo rozgoryczeni), myśliwi i przedstawiciele wielu innych profesji mogących się pochwalić dość niebezpiecznymi umiejętnościami, a często nawet posiadaniem pozwolenia na broń. Smuci mnie jeszcze bardziej, gdy pomyślę że dla nich nie będzie miało znaczenia czy wygrają, czy umrą, w kraju bez perspektyw gdzie eutanazja jest zbrodnią…